Grafomania to takie brzydkie słowo. Słowo-etykietka, raz przyklejone nie chce się odkleić. Największa obelga w świecie literackim, rzucana w kumpelskich rozmowach, w recenzjach i wypowiedziach publicznych. Grafomani nas śmieszą, wzbudzając zarazem litość. Ale dla mnie są bohaterami.

Nie ten moment

Zacznijmy od podstaw, czyli definicji. Czym jest grafomania? Słownik PWN podaje, że jest to „pisanie utworów literackich przez osoby pozbawione talentu” lub że są to „bezwartościowe utwory literackie”. Podobnie rzecz jest ujmowana w słowniku wyrazów obcych. Nieco delikatniej problem ten przedstawia Michał Głowiński w „Słowniku terminów literackich”, mówiąc o „chorobliwej potrzebie pisania utworów literackich bez względu na poziom osiągniętych rezultatów”. W lakonicznym haśle autor zauważa również, że nazywa się tak „wszystkie utwory znajdujące się poniżej standardów uznanych w danym czasie i środowisku za obowiązujące”. Mamy więc kiepskie utwory i chorobliwie piszących autorów. Ale czy sam przymus pisania (niezależnie, czy dyktowany weną, rynkowym wyrachowaniem czy wewnętrznym pragnieniem) nie ma w sobie czegoś chorobliwego i niepokojącego? Głowiński trafnie pisze ografomanii jako o utworach poniżej standardów w danym czasie i danym środowisku. Pewnie i Was naszła chociaż raz taka refleksja, jak mnie na pierwszym roku filologii polskiej. Czytaliśmy Biernata z Lublina, omawialiśmy kontekst historycznoliteracki jego utworów i poddawaliśmy je analizie. Miałam wtedy gdzieś w tyle głowy myśl bardzo nie na miejscu (zresztą myśli nie na miejscu są chyba jakimś moim przekleństwem): „Słodki jeżu, dlaczego mam to czytać, to jakiś grafoman”.Jednak nie trzeba być magistrem polonistyki, żeby stwierdzić, iż kontekst pisania tych utworów jest kluczowy. To czas, kiedy dopiero kształtuje się literacka polszczyzna, a Biernat próbuje jak może, żeby zagonić ją w służbę poezji. Dlatego go czytamy. Ale co to ma do grafomanii?

Wszyscy jesteśmy krytykami

Kogo widzicie, gdy myślicie o grafomanie? Pryszczatą nastolatkę, która nie potrafi sklecić zdania? Starszego faceta, który pół życia pisze do szuflady? Matkę-Polkę, której romansu nikt nie chce wydać? Początkującego pisarza, który dał się wpędzić w sidła vanity publishingu? A może uznanego pisarza, który plecie takie farmazony w swoich książkach, że macie ochotę przerobić je na makulaturę? Każdy trop zakłada pewne poczucie wyższości. My, wyrobieni czytelnicy, krytycy, redaktorzy odsiewamy ziarno od plew i jedno jest dla nas oczywiste. Te osoby na pewno nie powinny pisać. Zabierzmy im pióra, komputery i najlepiej paszporty, żeby w życiu niczego nie napisały i nie opublikowały. Bo my wiemy, my się znamy, my osądziliśmy. I okej, kierowanie się własnym gustem i sumieniem literackim to dla mnie czytelnicza podstawa. Nikomu niczego nie narzucam i uważam, że uczniom i studentom  narzuca się, ale to inna para kaloszy. Jednak bardzo denerwuje mnie ta wyższość, ta pogarda, która idzie za przypinaniem łatki grafomanii. Dla mnie nie do przejścia jest większość ukazujących się romansów, ale nie twierdzę, że wszystkie pisarki są grafomankami. To po prostu książki nie dla mnie, dlatego, zamiast pomstować na czym świat stoi, sięgam po nowego Żulczyka, Frazena lub Chutnik. Jeśli czytelniczki dobrze się bawią, dlaczego na imprezę ma wejść pan krytyk i – jak na dobrego policjanta przystało – rozgonić wszystkich do domu? 

Liczy się teraz

Grafomania to po prostu pisanie i publikowanie tekstów, które uważamy za nieodpowiednie TERAZ. J.K Rowling kiedyś też uznano za grafomankę, Charlesa Bukowskiego za grafomana, a los Norwida wszyscy dobrze znamy. Jakiś redaktor podjął na pewnym etapie decyzję, że książka nie powinna się ukazać, nie pasuje, odstaje, jest za słaba, jednak w odpowiednim momencie rynek (czyli czytelnicy) stwierdzili: hej, potrzebujemy tych książek, są dla nas ważne. Coś mówią o świecie, coś mówią o nas samych. Chcemy je czytać. W związku z tym niektóre książki wydane jakiś czas temu mogą nam dziś zakrawać o grafomanię (chociażby ten biedny Biernat z Lublina), a dzisiejsze arcydzieła mogą za kilkadziesiąt lat mocno zwietrzeć (bardzo interesuje mnie przyszła recepcja E. L. James). Jak to mówią marketerzy: ważny jest timing. No dobrze, teraz ktoś mógłby powiedzieć, że Rowling nie ma nic wspólnego z tymi smutnymi wypocinami self-publisherów, których nie da się czytać. Książek bez korekty, bez fabuły i bez sensu. I czekajcie, już zmierzam do Was z kontrargumentem. I historią.

Grafoman z życia wzięty

Gdy pracowałam w Wydaje.pl, serwisie self-publishingowym, z niesłabnącym zaangażowaniem śledziłam poczynania pewnego autora. Wydawał dużo i intensywnie. Raz tomik poezji, raz kryminał, raz erotyk, raz relacja z podróży. Nie mogłam tego czytać, książki były fatalnie napisane, aż chwilami podejrzewałam autora o pastisz. Okładki – klasyczny self-made prosto z Painta. Autor sprzedawał niewiele – kilka książek miesięcznie. Co prawda, nieco niepokojący był fakt, że jego książki kupowały zwykle osoby o tych samych nazwiskach (pewnie żona, wujek i inni), ale była też wąska grupa czytelników, niespecjalnie z autorem powiązanych, którzy kupowali każdą jego książkę. Każdą. I wtedy pomyślałam, że o wiele lepiej, żeby ten autor pisał dla tych pięciu osób, niż trzymał teksty w szufladzie. Bo te pięć osób zawsze entuzjastycznie komentowało kolejne publikacje, które były dla nich ważne. Wyzwalały w nich jakieś emocje. Wniosek? Lepszy autor, który pisze do pięciu, niż taki, który nie pisze wcale.

Odwaga

Grafoman jest moim bohaterem. Do tego stopnia, że tym właśnie rynkowo niechcianym i niekochanym poświęciłam sporą część doktoratu. Grafomani mnie fascynują i wzruszają. Bo walczą, próbują, piszą, publikują, pomimo krytyki, oporu środowiska i przyklejanych im łatek. W wielu wypadkach okazuje się, że dobry redaktor potrafi odmienić ich grafomańskich żywot i garścią uwag zmienić tekst z nieczytalnego w czytalny. Są ja Florence Foster Jenkins, która nie potrafiła śpiewać, ale śpiewała. Próbowała, wychodziła przed szereg i nie pozwoliła sobie zatkać ust. Oczywiście my, jako czytelnicy, nie musimy tych tekstów czytać. Mamy pełne prawo wyboru, a księgarnie wychodzą nam naprzód, udostępniając darmowe fragmenty książek. Mamy możliwość zobaczenia komentarzy na Lubimy Czytać i upewnić się, czy książka jest dla nas. Nie musimy kupować książek autorów, których nie cenimy, ale tak samo nie musimy szafować „grafomanem” na prawo i lewo. Grafoman jest pisarzem na etapie stawania się. Może zmienić się w pięknego motyla, ale nie musi. Jednak próbuje. Wykazuje się dumą, uporem, może głupotą, ale przeciwstawia się całemu światu w tym swoim próbowaniu.

A teraz z ręką na sercu – kiedy Ty ostatnio wykazałeś się odwagą i spróbowałeś?

Zapisz się na kurs self-publishingowy dla powieściopisarek

Wyobraź się, że będziesz miała pewność, że samodzielne wydanie książki jest po prostu serią kroków do wykonania. Zrealizujesz je lekko i z pewnością. Wydaj książkę w zgodzie ze swoją wizją, bo czujesz, że masz kontrolę na wszystkimi etapami wydania książki: od redakcji po działania promocyjne. Nikt nie mówi Ci, że Twoja książka ma mieć taką okładkę, a bohater jest do usunięcia. Masz okazję zarobić więcej na wydaniu książki więcej niż w wydawnictwie. Wyobraź sobie, że jesteś dumna z siebie, że zrealizowałaś swoje marzenia!
Sukces jest po Twojej stronie.

Zobacz kurs!