Byłam na świetnym kursie dla redaktorów prowadzących, przygotowanym przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. Jeśli chodzi o moje wcześniejsze doświadczenia, to w startupach pewne rzeczy działają inaczej – nie ma sztywnego podziału obowiązków i drabinki kariery, raczej różni ludzie od różnych funkcji i wspólny projekt. Dlatego chyba nie zauważyłam, że od jakiegoś czasu wykonywałam pewne działania, wpisujące się w rubryczkę „redaktor prowadzący”. Po szkoleniu wzięło mnie na rozkminy i doszłam do wniosku, że redaktor prowadzący (szczególnie w dużych wydawnictwach) jest taką szarą eminencją.
Nawet jeśli czasem zdarza się, że czyta na swój temat niemiłe rzeczy w sieci, a nie może tak naprawdę w tym momencie wyrazić swojego zdania, bo najzwyczajniej w świecie nie wypada. Niewidoczny, bo kto zagląda na stopkę redakcyjną i sprawdza funkcje? Pomijam fakt, że redaktorzy prowadzący często nie są do stopek wpisywani, albo ich funkcja jest średnio rozumiana. Zdarza się, że dostają po głowie, nie zawsze zasłużenie. Muszą się czasem tłumaczyć z nieswoich błędów, zakładając, że zarządzają zespołem ludzi. Czasem w ogóle muszą dużo wyjaśniać: autorowi, redaktorom, grafikom, wydawcy i drukarni. Często są myleni z redaktorami językowymi, chociaż nie wstawiają w tekście ani jednego przecinka. Czym więc zajmuje się redaktor prowadzący?
Jak myślę o tych z wydawnictw tradycyjnych, a szczególnie wydawnictw dużych – są oni w pewnym stopniu współtwórcami książki. Często sami szukają tekstów lub wybierają z już dostarczonych, rozmawiają o koncepcji z autorem. Wymyślają pomysły na grafikę, oprawę i druk, wspierają dział promocji. Są też mediatorami pomiędzy autorem a redaktorami, przedstawicielem wydawnictwa i trochę takimi osobami od wszystkiego, co wystawią umowę i pogonią autora z tekstem. Myślę, że wiele średnich książek odniosło sukces właśnie dzięki dobrym redaktorom prowadzącym. Którzy potrafili wniknąć w tekst, wyciągnąć z niego, co najlepsze, dobrze go opakować i wskazać odpowiednią grupę odbiorców. W self-publishingu wygląda to nieco inaczej. W wersji „pełnej”, gdzie autor samodzielnie wydaje książkę, przejmuje na siebie też i rolę redaktora prowadzącego. W serwisach self-publishingowych bywa różnie: trudno mówić o prowadzeniu książki, gdy zamawiana przez autora jest tylko korekta. Jednak z moich, skromnych jak na razie, doświadczeń widzę, że taka praca często wymaga łączenia wielu kompetencji i daje dużo frajdy – szczególnie, jeśli ma się możliwość całościowego zaopiekowania książką od początku do końca. Redaktor prowadzący to trochę taki akuszer książki. Spoglądacie czasem na stopki w poszukiwaniu redaktorów prowadzących?